Komentarze: 0
Pracownicy Państwowej Inspekcji Pracy obawiają się czystek personalnych po przyjściu nowego głównego inspektora pracy
|
Tadeusz J. Zając (PO) jeszcze nie objął formalnie stanowiska
głównego inspektora pracy, a już część jego przyszłych podwładnych
szuka sobie nowej pracy. Część kadry kierowniczej PIP spodziewa się
bowiem rychłej dymisji. - To efekt tego, że po raz pierwszy od 1990
roku Inspekcją będzie kierować osoba tak jednoznacznie kojarzona
politycznie - uważa Jerzy Langer, wiceprzewodniczący Komisji Krajowej
"Solidarności". Wczoraj marszałek Sejmu Bronisław Komorowski odwołał
Bożenę Borys-Szopę ze stanowiska głównego inspektora pracy, powołując
do pełnienia tej funkcji właśnie Zająca.
Atmosfera w Głównym
Inspektoracie Pracy, podobnie jak w jednostkach terenowych PIP,
rzeczywiście nie jest najlepsza. Pracownicy nie dyskutują o niczym
innym niż o spodziewanych zmianach kadrowych. - Mamy dwie grupy: jedna
jest zadowolona z tego, że dojdzie do zmian, bo spodziewają się np.
awansów albo odwołania nielubianych szefów. Inni jednak z niepokojem
nasłuchują tego, co się dzieje na górze i spodziewają się zwolnienia -
mówi nam jeden z pracowników PIP. I tłumaczy, że w pierwszej kolejności
dymisjami są zagrożone osoby kojarzone jako bliscy współpracownicy
Bożeny Borys-Szopy, urzędującego do wczoraj głównego inspektora pracy.
Jej odwołanie zostało już przesądzone. Na jej miejsce marszałek Sejmu
Bronisław Komorowski powołał działacza Platformy Obywatelskiej Tadeusza
J. Zająca, dyrektora Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Warszawie (WUP
podlega samorządowi wojewódzkiemu, gdzie rządzi koalicja PO - PSL). Z
nieoficjalnych informacji wynika, że stanowiska mogą opuścić szefowie
Okręgowych Inspektoratów Pracy i innych terenowych jednostek PIP. Ale
zwolnień obawiają się także pracownicy szeregowi. - Atmosfera
rzeczywiście nie jest najlepsza. W zasadzie zamiast skupić się na
pracy, dyskutujemy o tym, kto jest, a kto nie jest zagrożony dymisją.
To na pewno nie jest normalna sytuacja. Pracuję w PIP dość długo,
przeżyłem już kilku szefów, ale nigdy wcześniej tak bardzo ludzie nie
obawiali się czystek personalnych - mówi nam inspektor PIP z Warszawy.
- Słyszymy już nawet nazwiska ludzi, którzy mają przyjść i zająć nasze
stanowiska - dodaje.
Tadeusz J. Zając odebrał wczoraj nominację od
marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego (PIP jako organ administracji
państwowej nie podlega rządowi, ale Sejmowi, co ma zapewniać
teoretycznie Inspekcji niezależność od władz). Ale już swoimi
pierwszymi wypowiedziami po głosowaniu w Radzie Ochrony Pracy (Rada
pozytywnie zaopiniowała jego kandydaturę) wywołał spory popłoch wśród
pracowników PIP. - Mam wiele zastrzeżeń do działalności Państwowej
Inspekcji Pracy - mówił Zając i choć zaprzeczał, aby jego zamiarem były
czystki personalne, to jednak inspektorzy odczytali te słowa w inny
sposób.
- Pan Zając był już szefem Inspekcji Pracy w latach
1999-2002 i mam prawo przypuszczać, że teraz będzie chciał odwołać np.
osoby, które wtedy z nim współpracowały i mieli jakieś spory -
usłyszeliśmy od osoby z kierownictwa jednego z Okręgowych Inspektoratów
Pracy. - Poza tym wiem to od kolegów, którzy są uważani za "osoby
Bożeny Borys-Szopy", że oni akurat już praktycznie są spakowani i jak
tylko przyjdzie jej następca, pożegnają się ze stanowiskami - dodaje. W
najlepszym wypadku, jak wynika z informacji krążących po korytarzach
PIP, grozi im przeniesienie na inne, mniej eksponowane stanowiska. Ale
wtedy wiele osób może odejść z własnej woli, bo taka degradacja może
być dla nich uwłaczająca. - Może zresztą o to chodzi, aby ludzie sami
się zwalniali, bo wtedy nie będzie oskarżeń o czystki. Chciałbym jednak
zauważyć, że nikt nie odmawia panu Zającowi prawa do dobierania sobie
współpracowników, boimy się jednak, że przyjmie to ogromne rozmiary,
większe niż w poprzednich latach - twierdzi nasz rozmówca.
- Mnie
takie obawy nie dziwią - przyznaje Jerzy Langer, wiceprzewodniczący
"Solidarności" i zastępca przewodniczącego Rady Ochrony Pracy. - PIP
staje się politycznym łupem Platformy Obywatelskiej. To efekt tego, że
po raz pierwszy od 1990 roku Inspekcją będzie kierować osoba tak
jednoznacznie kojarzona politycznie - podkreśla.
Langer nie kryje,
że był przeciwny odwoływaniu Borys-Szopy, choć negatywna opinia ROP w
tej sprawie i tak nie jest wiążąca dla marszałka Komorowskiego. Ale był
też przeciw powoływaniu Tadeusza J. Zająca. - To niedobry kandydat i
chciałbym zaznaczyć, że nie chodzi mi tu o kwalifikacje zawodowe pana
Zająca. Chodzi mi po prostu o to, że niedobrze się stało, iż po sześciu
latach ma on wrócić na stanowisko głównego inspektora pracy - twierdzi
Langer. Jego zdaniem, mamy wiele podobnych przykładów w innych
instytucjach, gdy osoba powracająca po jakimś czasie na dawniej
zajmowane stanowisko kierownicze dokonywała gruntownych zmian
personalnych. I nieraz były to decyzje, które można było traktować w
kategorii odwetu na dawnych współpracownikach.
Na razie Tadeusz J.
Zając (na zdjęciu), z którym nie mogliśmy się skontaktować, najpewniej
przygotowuje się do objęcia nowej funkcji. W Głównym Inspektoracie
Pracy wkrótce zajmie gabinet po Bożenie Borys-Szopie, która dostała akt
odwołania od marszałka Komorowskiego. A potem może ruszyć kadrowa
karuzela.
Nowo powołany główny inspektor pracy powiedział we
wczorajszej rozmowie z Polską Agencją Prasową, że czeka go "uspokojenie
nastrojów wśród pracowników Państwowej Inspekcji Pracy", bo docierają
do niego od pracowników "bardzo niepokojące głosy o tym, co się dzieje
w inspekcji, o przechyleniu działalności inspekcji, która wsłuchuje się
w głosy wyłącznie strony związkowej". Ewentualne działania ma podjąć po
rozmowach z pracownikami i bardziej dokładnym zapoznaniu się z sytuacją.