Polska z tarczą
Komentarze: 0
Podpisanie polsko-amerykańskiej umowy o budowie w naszym kraju
elementów amerykańskiej tarczy antyrakietowej zamyka bardzo nerwowy,
równocześnie szalenie ryzykowny etap grania naszym bezpieczeństwem
narodowym przez ekipę Donalda Tuska.
Na kilka dni przed
zaplanowaną na 10 lipca br. uroczystością podpisania w Belwederze
wynegocjowanej z Amerykanami umowy Donald Tusk ogłosił, i to w dniu
święta narodowego Stanów Zjednoczonych, że warunki, na jakich strona
amerykańska wynegocjowała z Polską umowę w sprawie tarczy
antyrakietowej, są z polskiego punktu widzenia niewystarczające. Ta
zagrywka, która z pozoru mogła przypominać pokerową, nie dawała
odpowiedzi na pytanie, czy ekipa Donalda Tuska akceptuje obecność
Amerykanów w Polsce, czy nie szuka aby dogodnego pretekstu do zerwania
negocjacji, kierując się dyrektywami z innego, nie polskiego centrum
decyzyjnego. Ale mogła też wzbudzać pytania, czy tym "ośrodkiem
decyzyjnym" nie stały się raczej słupki badań raz wskazujące na
niepopularność instalowania tarczy, tym samym niższe notowania
premiera, innym razem dające plusy prezydentowi za końcowy sukces przy
podpisywaniu umowy.
Nie wiadomo, jak skończyłoby się dla Polski
oczekiwanie od Amerykanów "większego bezpieczeństwa", gdyby do gry o
tarczę nie wkroczył prezydent Lech Kaczyński. Tarcza antyrakietowa
stała się przedmiotem najpoważniejszego jak do tej pory konfliktu
między premierem a prezydentem. Liczne, ale dość precyzyjne przecieki
do mediów z rozmów z Amerykanami, sensacyjny wywiad ministra Witolda
Waszczykowskiego dla "Newsweeka", w końcu agresja Rosji na Gruzję
doprowadziły do sytuacji, w której dalsze podtrzymywanie negatywnych
opinii o amerykańskich warunkach bezpieczeństwa dla Polski naraziłoby
ekipę Tuska na polityczne straty. Okazało się, że Polacy bardziej od
instalacji tarczy na swoim terytorium boją się samej Rosji. Polska
opinia publiczna - potwierdza to ostatni sondaż Pentora dla tygodnika
"Wprost" - za największego wroga naszego kraju nadal uważa Rosję (39
proc. badanych).
Zainstalowanie w Polsce stanowiska amerykańskich
antyrakiet do przechwytywania głowic z ładunkiem nuklearnym budzi
zaniepokojenie, ponieważ władze nie wyjaśniły dostatecznie
społeczeństwu, na czym polega istota rakietowego parasola nad Polską.
Nie pomagały w tym też mętne "dyplomatyczne" wywody ministra Radosława
Sikorskiego. Należało publicznie, z udziałem specjalistów od rakietowej
techniki wojennej i za pomocą przystępnego języka wyjaśnić istotę
funkcjonowania tarczy antyrakietowej. Ponieważ tego nie zrobiono,
najwięcej "rzeczowych" uwag na temat tarczy, oprócz Wojciecha
Olejniczaka z SLD, miał wójt Redzikowa koło Słupska, wsi nieopodal
planowanej wyrzutni rakiet. Oczywiście ani on, ani jego gmina, ani
dawny SLD nie protestowali, gdy na tym samym terenie stacjonowały
sowieckie wojska rakietowe.
Z badań, ale i ze zwykłych obserwacji
wynika, że chcemy być bezpieczni, ale równocześnie nie chcemy się
nikomu narażać. Zachowujemy się zupełnie tak samo wygodnie jak
przywódcy Unii Europejskiej wobec Rosji. Za cenę pokoju w Gruzji gotowi
są pójść na wszelkie wobec Rosji ustępstwa. My też chcemy, by broniła
nas tarcza, ale by nie prowokowała Rosji, by nie stwarzała zagrożenia z
jej strony.
Z badań Pentora wynika, że prawie 50 proc.
ankietowanych jest przekonanych, że w ciągu najbliższych lat Rosja może
nas zaatakować. A dlaczego, jeśli się zdecyduje, nie miałaby nas
zaatakować? Czy nie czyniła tego wcześniej wiele razy? Czy obecna Rosja
zmieniła się tak bardzo, że zrezygnowała ze swojej zaborczej
imperialnej polityki? Przykład Gruzji dowodzi, że nie.
Dość
powszechnie uważa się, że z Rosją należy prowadzić politykę w głębokim
skłonie; taka jest wielka i nieobliczalna. Głos krytyki Rosji w tych
gremiach uchodzi za nieodpowiedzialność, pobrzękiwanie szablą, wrogi
akt itd.? Szkoda, że odchodzą pokolenia Polaków, którzy na własnej
skórze poznali Rosję i Związek Radziecki. Mogliby dziś, gdyby tylko
chciano ich słuchać, powiedzieć wiele ważnych dla nas rzeczy. Tym
bardziej że przez długie lata PRL nie tylko że nie zrobiono nic, abyśmy
poznali prawdziwą historię Rosji czy te cechy państwa sowieckiego,
które czyniły i czynią je niebezpiecznym dla sąsiadów, ale wtłoczono
Polakom do głów, że Rosjanie to wyłącznie przyjaciele, sprawdzeni we
wspólnej walce z hitleryzmem. Dobrze, że chociaż TVP Historia zapowiada
wyświetlenie filmu o "czterech pancernych" z fachowymi odkłamującymi
komentarzami.
Moglibyśmy poznać Rosję jeszcze lepiej, gdyby
udostępniono Polakom wielką spuściznę naukową prof. Feliksa Konecznego.
Jego uwagi na temat Rosji, jej bizantyńsko-turańskiej cywilizacji
brzmią wciąż aktualnie. W pracy "Prawa dziejowe" pisał: "Bizantynizm,
turańszczyzna, bolszewizm, komunizm - to jedno pasmo starań o
zniszczenie całej cywilizacji łacińskiej. Polska - to tylko etap po
drodze. (...) Nigdy Rosji nie opuściła żądza zaborcza".
Za cara
Aleksandra I (1808-1825) Rosją rządziła policja, panowała sroga
cenzura, do więzienia i na Sybir szło się bez sądu. Jego następca
Mikołaj I (1826-1855) przyjął zasadę, że krajem ma rządzić biurokracja
wywodząca się z korpusu oficerskiego. Władimir Putin przywrócił Rosji
dawną siłę na bazie aparatu tajnej komunistycznej policji.
A co
łączy cara Aleksandra, cara Mikołaja i premiera Władimira Putina z KGB?
Uważali siebie i za takich też uchodzili w opinii Zachodu i znacznej
części Polaków... za liberałów.
Wojciech Reszczyński
Autor jest wicedyrektorem Informacyjnej Agencji Radiowej Polskiego Radia.
Dodaj komentarz