Polska 
sie 22 2008

Pierwszy partyjny szef


Komentarze: 0

 


Pracownicy Państwowej Inspekcji Pracy obawiają się czystek personalnych po przyjściu nowego głównego inspektora pracy



 

Tadeusz J. Zając (PO) jeszcze nie objął formalnie stanowiska głównego inspektora pracy, a już część jego przyszłych podwładnych szuka sobie nowej pracy. Część kadry kierowniczej PIP spodziewa się bowiem rychłej dymisji. - To efekt tego, że po raz pierwszy od 1990 roku Inspekcją będzie kierować osoba tak jednoznacznie kojarzona politycznie - uważa Jerzy Langer, wiceprzewodniczący Komisji Krajowej "Solidarności". Wczoraj marszałek Sejmu Bronisław Komorowski odwołał Bożenę Borys-Szopę ze stanowiska głównego inspektora pracy, powołując do pełnienia tej funkcji właśnie Zająca.

Atmosfera w Głównym Inspektoracie Pracy, podobnie jak w jednostkach terenowych PIP, rzeczywiście nie jest najlepsza. Pracownicy nie dyskutują o niczym innym niż o spodziewanych zmianach kadrowych. - Mamy dwie grupy: jedna jest zadowolona z tego, że dojdzie do zmian, bo spodziewają się np. awansów albo odwołania nielubianych szefów. Inni jednak z niepokojem nasłuchują tego, co się dzieje na górze i spodziewają się zwolnienia - mówi nam jeden z pracowników PIP. I tłumaczy, że w pierwszej kolejności dymisjami są zagrożone osoby kojarzone jako bliscy współpracownicy Bożeny Borys-Szopy, urzędującego do wczoraj głównego inspektora pracy. Jej odwołanie zostało już przesądzone. Na jej miejsce marszałek Sejmu Bronisław Komorowski powołał działacza Platformy Obywatelskiej Tadeusza J. Zająca, dyrektora Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Warszawie (WUP podlega samorządowi wojewódzkiemu, gdzie rządzi koalicja PO - PSL). Z nieoficjalnych informacji wynika, że stanowiska mogą opuścić szefowie Okręgowych Inspektoratów Pracy i innych terenowych jednostek PIP. Ale zwolnień obawiają się także pracownicy szeregowi. - Atmosfera rzeczywiście nie jest najlepsza. W zasadzie zamiast skupić się na pracy, dyskutujemy o tym, kto jest, a kto nie jest zagrożony dymisją. To na pewno nie jest normalna sytuacja. Pracuję w PIP dość długo, przeżyłem już kilku szefów, ale nigdy wcześniej tak bardzo ludzie nie obawiali się czystek personalnych - mówi nam inspektor PIP z Warszawy. - Słyszymy już nawet nazwiska ludzi, którzy mają przyjść i zająć nasze stanowiska - dodaje.
Tadeusz J. Zając odebrał wczoraj nominację od marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego (PIP jako organ administracji państwowej nie podlega rządowi, ale Sejmowi, co ma zapewniać teoretycznie Inspekcji niezależność od władz). Ale już swoimi pierwszymi wypowiedziami po głosowaniu w Radzie Ochrony Pracy (Rada pozytywnie zaopiniowała jego kandydaturę) wywołał spory popłoch wśród pracowników PIP. - Mam wiele zastrzeżeń do działalności Państwowej Inspekcji Pracy - mówił Zając i choć zaprzeczał, aby jego zamiarem były czystki personalne, to jednak inspektorzy odczytali te słowa w inny sposób.
- Pan Zając był już szefem Inspekcji Pracy w latach 1999-2002 i mam prawo przypuszczać, że teraz będzie chciał odwołać np. osoby, które wtedy z nim współpracowały i mieli jakieś spory - usłyszeliśmy od osoby z kierownictwa jednego z Okręgowych Inspektoratów Pracy. - Poza tym wiem to od kolegów, którzy są uważani za "osoby Bożeny Borys-Szopy", że oni akurat już praktycznie są spakowani i jak tylko przyjdzie jej następca, pożegnają się ze stanowiskami - dodaje. W najlepszym wypadku, jak wynika z informacji krążących po korytarzach PIP, grozi im przeniesienie na inne, mniej eksponowane stanowiska. Ale wtedy wiele osób może odejść z własnej woli, bo taka degradacja może być dla nich uwłaczająca. - Może zresztą o to chodzi, aby ludzie sami się zwalniali, bo wtedy nie będzie oskarżeń o czystki. Chciałbym jednak zauważyć, że nikt nie odmawia panu Zającowi prawa do dobierania sobie współpracowników, boimy się jednak, że przyjmie to ogromne rozmiary, większe niż w poprzednich latach - twierdzi nasz rozmówca.
- Mnie takie obawy nie dziwią - przyznaje Jerzy Langer, wiceprzewodniczący "Solidarności" i zastępca przewodniczącego Rady Ochrony Pracy. - PIP staje się politycznym łupem Platformy Obywatelskiej. To efekt tego, że po raz pierwszy od 1990 roku Inspekcją będzie kierować osoba tak jednoznacznie kojarzona politycznie - podkreśla.
Langer nie kryje, że był przeciwny odwoływaniu Borys-Szopy, choć negatywna opinia ROP w tej sprawie i tak nie jest wiążąca dla marszałka Komorowskiego. Ale był też przeciw powoływaniu Tadeusza J. Zająca. - To niedobry kandydat i chciałbym zaznaczyć, że nie chodzi mi tu o kwalifikacje zawodowe pana Zająca. Chodzi mi po prostu o to, że niedobrze się stało, iż po sześciu latach ma on wrócić na stanowisko głównego inspektora pracy - twierdzi Langer. Jego zdaniem, mamy wiele podobnych przykładów w innych instytucjach, gdy osoba powracająca po jakimś czasie na dawniej zajmowane stanowisko kierownicze dokonywała gruntownych zmian personalnych. I nieraz były to decyzje, które można było traktować w kategorii odwetu na dawnych współpracownikach.
Na razie Tadeusz J. Zając (na zdjęciu), z którym nie mogliśmy się skontaktować, najpewniej przygotowuje się do objęcia nowej funkcji. W Głównym Inspektoracie Pracy wkrótce zajmie gabinet po Bożenie Borys-Szopie, która dostała akt odwołania od marszałka Komorowskiego. A potem może ruszyć kadrowa karuzela.
Nowo powołany główny inspektor pracy powiedział we wczorajszej rozmowie z Polską Agencją Prasową, że czeka go "uspokojenie nastrojów wśród pracowników Państwowej Inspekcji Pracy", bo docierają do niego od pracowników "bardzo niepokojące głosy o tym, co się dzieje w inspekcji, o przechyleniu działalności inspekcji, która wsłuchuje się w głosy wyłącznie strony związkowej". Ewentualne działania ma podjąć po rozmowach z pracownikami i bardziej dokładnym zapoznaniu się z sytuacją.



 

mojaojczyzna : :
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz