Archiwum sierpień 2008


sie 25 2008 Tytuł profesora do prokuratury
Komentarze: 0

Tytuł profesora znalazł się przed nazwiskiem Władysława Bartoszewskiego na oficjalnym dokumencie informującym o przyznaniu mu Nagrody im. Adama Mickiewicza przez Komitet Trójkąta Weimarskiego. Przed nazwiskiem pełnomocnika rządu Donalda Tuska obok tytułu profesorskiego umieszczono także stopień doktorski i habilitację. Jest to niezgodne z prawdą, gdyż Władysław Bartoszewski formalnie posiada średnie wykształcenie. Pewien obywatel niemiecki postanowił zaskarżyć do prokuratury uporczywe i niezgodne z niemieckim prawem tytułowanie Władysława Bartoszewskiego w Niemczech mianem profesora.Jak dowiedział się "Nasz Dziennik", chcący zachować anonimowość obywatel niemiecki, lekarz radiolog, nie uzyskawszy ani od władz miasta Weimar, ani od Komitetu Trójkąta Weimarskiego wyczerpującego wyjaśnienia faktu niezgodnego z prawem umieszczania tytułu profesora i doktora habilitowanego przed nazwiskiem Władysława Bartoszewskiego, skierował sprawę do prokuratora.

W rozmowie z "Naszym Dziennikiem" stwierdził, że odpowiedź Komitetu Trójkąta Weimarskiego na jego pytanie: dlaczego pomimo prawnego zakazu organizacja ta nadal umieszcza nieprawdziwe tytuły naukowe przed nazwiskiem Władysława Bartoszewskiego, była całkowicie niewystarczająca, ponieważ ograniczyła się jedynie do podania złośliwej łacińskiej maksymy "Si tacuisses philosophus mansisses" (Gdybyś milczał, byłbyś filozofem) i do sugestii, aby więcej nie przysyłał do komitetu żadnych pism w tej sprawie. Wnoszący skargę - jak nam powiedział - ma na uwadze jedynie sprawiedliwość i równe traktowanie wszystkich ludzi.

Opowiedział nam historię jego znajomego, także lekarza, którego niemiecki sąd skazał kilka lat temu na 180 tys. marek grzywny za używanie tytułu naukowego niezgodnie z prawem. - Postanowiłem skierować sprawę do prokuratury - powiedział nam niezgadzający się z fałszywą tytułomanią lekarz radiolog.
Sprawą tytułu profesora Władysława Bartoszewskiego zajęła się także lokalna gazeta z Turyngii, która poinformowała, że wcześniej niemieckie ministerstwo spraw zagranicznych po podobnych zastrzeżeniach zweryfikowało na swoich stronach internetowych biografię Władysława Bartoszewskiego i usunęło sprzed jego nazwiska ten tytuł. Teraz - pisze "Thueringische Landeszeitung" - sytuacja się powtarza w wyniku ponownego umieszczenia na dokumencie państwowym przed nazwiskiem pełnomocnika polskiego rządu tytułu profesora. Jak informuje ten niemiecki dziennik, burmistrz Weimaru Fritz von Klinggraeff miał stwierdzić w tej sprawie, że ze względu na zasługi Władysława Bartoszewskiego nikt nie będzie podawał w wątpliwość jego tytułu profesorskiego.
- Nadal będziemy konsekwentnie tytułować Bartoszewskiego profesorem - powiedział rzecznik prasowy burmistrza Weimaru. Gazeta "Thueringische Landeszeitung" przyznaje, że gościnny tytuł profesorski nadały Władysławowi Bartoszewskiemu uniwersytety w Monachium i Augsburgu.
Pod koniec lipca niemieckie MSZ po podobnej interwencji usunęło na swoich oficjalnych stronach internetowych słowo "profesor" sprzed nazwiska Władysława Bartoszewskiego. Wtedy do ministerstwa trafiły zażalenia, że tytuł profesora jest tam umieszczony niezgodnie z prawem, gdyż w Niemczech przysługuje on jedynie po spełnieniu odpowiednich warunków prawno-akademickich, które w tym wypadku są niedopełnione.

 

 

 

mojaojczyzna : :
Polska 
sie 22 2008 Pierwszy partyjny szef
Komentarze: 0

 


Pracownicy Państwowej Inspekcji Pracy obawiają się czystek personalnych po przyjściu nowego głównego inspektora pracy



 

Tadeusz J. Zając (PO) jeszcze nie objął formalnie stanowiska głównego inspektora pracy, a już część jego przyszłych podwładnych szuka sobie nowej pracy. Część kadry kierowniczej PIP spodziewa się bowiem rychłej dymisji. - To efekt tego, że po raz pierwszy od 1990 roku Inspekcją będzie kierować osoba tak jednoznacznie kojarzona politycznie - uważa Jerzy Langer, wiceprzewodniczący Komisji Krajowej "Solidarności". Wczoraj marszałek Sejmu Bronisław Komorowski odwołał Bożenę Borys-Szopę ze stanowiska głównego inspektora pracy, powołując do pełnienia tej funkcji właśnie Zająca.

Atmosfera w Głównym Inspektoracie Pracy, podobnie jak w jednostkach terenowych PIP, rzeczywiście nie jest najlepsza. Pracownicy nie dyskutują o niczym innym niż o spodziewanych zmianach kadrowych. - Mamy dwie grupy: jedna jest zadowolona z tego, że dojdzie do zmian, bo spodziewają się np. awansów albo odwołania nielubianych szefów. Inni jednak z niepokojem nasłuchują tego, co się dzieje na górze i spodziewają się zwolnienia - mówi nam jeden z pracowników PIP. I tłumaczy, że w pierwszej kolejności dymisjami są zagrożone osoby kojarzone jako bliscy współpracownicy Bożeny Borys-Szopy, urzędującego do wczoraj głównego inspektora pracy. Jej odwołanie zostało już przesądzone. Na jej miejsce marszałek Sejmu Bronisław Komorowski powołał działacza Platformy Obywatelskiej Tadeusza J. Zająca, dyrektora Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Warszawie (WUP podlega samorządowi wojewódzkiemu, gdzie rządzi koalicja PO - PSL). Z nieoficjalnych informacji wynika, że stanowiska mogą opuścić szefowie Okręgowych Inspektoratów Pracy i innych terenowych jednostek PIP. Ale zwolnień obawiają się także pracownicy szeregowi. - Atmosfera rzeczywiście nie jest najlepsza. W zasadzie zamiast skupić się na pracy, dyskutujemy o tym, kto jest, a kto nie jest zagrożony dymisją. To na pewno nie jest normalna sytuacja. Pracuję w PIP dość długo, przeżyłem już kilku szefów, ale nigdy wcześniej tak bardzo ludzie nie obawiali się czystek personalnych - mówi nam inspektor PIP z Warszawy. - Słyszymy już nawet nazwiska ludzi, którzy mają przyjść i zająć nasze stanowiska - dodaje.
Tadeusz J. Zając odebrał wczoraj nominację od marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego (PIP jako organ administracji państwowej nie podlega rządowi, ale Sejmowi, co ma zapewniać teoretycznie Inspekcji niezależność od władz). Ale już swoimi pierwszymi wypowiedziami po głosowaniu w Radzie Ochrony Pracy (Rada pozytywnie zaopiniowała jego kandydaturę) wywołał spory popłoch wśród pracowników PIP. - Mam wiele zastrzeżeń do działalności Państwowej Inspekcji Pracy - mówił Zając i choć zaprzeczał, aby jego zamiarem były czystki personalne, to jednak inspektorzy odczytali te słowa w inny sposób.
- Pan Zając był już szefem Inspekcji Pracy w latach 1999-2002 i mam prawo przypuszczać, że teraz będzie chciał odwołać np. osoby, które wtedy z nim współpracowały i mieli jakieś spory - usłyszeliśmy od osoby z kierownictwa jednego z Okręgowych Inspektoratów Pracy. - Poza tym wiem to od kolegów, którzy są uważani za "osoby Bożeny Borys-Szopy", że oni akurat już praktycznie są spakowani i jak tylko przyjdzie jej następca, pożegnają się ze stanowiskami - dodaje. W najlepszym wypadku, jak wynika z informacji krążących po korytarzach PIP, grozi im przeniesienie na inne, mniej eksponowane stanowiska. Ale wtedy wiele osób może odejść z własnej woli, bo taka degradacja może być dla nich uwłaczająca. - Może zresztą o to chodzi, aby ludzie sami się zwalniali, bo wtedy nie będzie oskarżeń o czystki. Chciałbym jednak zauważyć, że nikt nie odmawia panu Zającowi prawa do dobierania sobie współpracowników, boimy się jednak, że przyjmie to ogromne rozmiary, większe niż w poprzednich latach - twierdzi nasz rozmówca.
- Mnie takie obawy nie dziwią - przyznaje Jerzy Langer, wiceprzewodniczący "Solidarności" i zastępca przewodniczącego Rady Ochrony Pracy. - PIP staje się politycznym łupem Platformy Obywatelskiej. To efekt tego, że po raz pierwszy od 1990 roku Inspekcją będzie kierować osoba tak jednoznacznie kojarzona politycznie - podkreśla.
Langer nie kryje, że był przeciwny odwoływaniu Borys-Szopy, choć negatywna opinia ROP w tej sprawie i tak nie jest wiążąca dla marszałka Komorowskiego. Ale był też przeciw powoływaniu Tadeusza J. Zająca. - To niedobry kandydat i chciałbym zaznaczyć, że nie chodzi mi tu o kwalifikacje zawodowe pana Zająca. Chodzi mi po prostu o to, że niedobrze się stało, iż po sześciu latach ma on wrócić na stanowisko głównego inspektora pracy - twierdzi Langer. Jego zdaniem, mamy wiele podobnych przykładów w innych instytucjach, gdy osoba powracająca po jakimś czasie na dawniej zajmowane stanowisko kierownicze dokonywała gruntownych zmian personalnych. I nieraz były to decyzje, które można było traktować w kategorii odwetu na dawnych współpracownikach.
Na razie Tadeusz J. Zając (na zdjęciu), z którym nie mogliśmy się skontaktować, najpewniej przygotowuje się do objęcia nowej funkcji. W Głównym Inspektoracie Pracy wkrótce zajmie gabinet po Bożenie Borys-Szopie, która dostała akt odwołania od marszałka Komorowskiego. A potem może ruszyć kadrowa karuzela.
Nowo powołany główny inspektor pracy powiedział we wczorajszej rozmowie z Polską Agencją Prasową, że czeka go "uspokojenie nastrojów wśród pracowników Państwowej Inspekcji Pracy", bo docierają do niego od pracowników "bardzo niepokojące głosy o tym, co się dzieje w inspekcji, o przechyleniu działalności inspekcji, która wsłuchuje się w głosy wyłącznie strony związkowej". Ewentualne działania ma podjąć po rozmowach z pracownikami i bardziej dokładnym zapoznaniu się z sytuacją.



 

mojaojczyzna : :
Polska 
sie 22 2008 Inspekcja Pracy stała się łupem politycznym...
Komentarze: 0

Z Jerzym Langerem, wiceprzewodniczącym Komisji Krajowej "Solidarności" i zastępcą przewodniczącego Rady Ochrony Pracy, rozmawia Krzysztof Losz



Krytykował Pan wysunięcie przez marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego kandydatury Tadeusza J. Zająca na stanowisko głównego inspektora pracy. Dlaczego?


- Powód jest bardzo istotny: PIP staje się politycznym łupem Platformy Obywatelskiej. To efekt tego, że po raz pierwszy od 1990 roku Inspekcją będzie kierować osoba tak jednoznacznie kojarzona politycznie. Wcześniej szefowie GIP byli osobami bezpartyjnymi. Ten dobry obyczaj został teraz złamany. Zresztą ten zamach na niezależność PIP zaczął się już wcześniej, gdy w połowie kadencji, bez podania żadnych powodów, nawet bez przeprowadzenia rozmowy z zainteresowanym, marszałek Komorowski odwołał z funkcji przewodniczącego Rady Ochrony Pracy Stanisława Szweda. Jego miejsce zajęła poseł Platformy Obywatelskiej Katarzyna Mrzygłocka. To najlepiej świadczy o zamiarach rządu. Ponadto gdy Rada miała opiniować odwołanie Borys-Szopy, nawet nie zaproszono jej na posiedzenie, nie poczekano też, aż wróci z urlopu. PO bardzo się spieszyła, żeby przyklepać zmiany.

Jaki cel ma Platforma w dokonywaniu zmian w PIP?


- Boimy się, że teraz, gdy do głosu dochodzą ludzie z partii niechętnej związkom zawodowym, zwolennicy liberalizacji prawa pracy, pogorszą się warunki ochrony pracowników. Inspekcja ma ogromną rolę w tym zakresie, ale przecież można jej działalność ograniczyć, stawiając na czele PIP odpowiednich ludzi.

Tadeusz Zając kierował już wcześniej Inspekcją, więc może to jest dobry kandydat?


- To niedobry kandydat i chciałbym zaznaczyć, że nie chodzi mi tu o kwalifikacje zawodowe pana Zająca. Chodzi mi po prostu o to, że niedobrze się stało, iż po sześciu latach ma on wrócić na stanowisko głównego inspektora pracy. Jestem przeciwnikiem takich powrotów, bo mogą one negatywnie oddziaływać na Inspekcję. Zawsze za panem Zającem będą się ciągnęły podejrzenia, że dokonując zmian personalnych, nie kieruje się kryteriami merytorycznymi, ale jakimiś swoimi uprzedzeniami i być może chodzi o jakieś wyrównywanie rachunków politycznych. Ale takiej sytuacji by nie było, gdyby marszałek Sejmu i Platforma Obywatelska nie złamały niepisanej zasady, że do Inspekcji Pracy nie wkracza polityka. Mam poza tym wątpliwości co do wiarygodności Tadeusza Zająca. Jego zachowanie świadczy o tym, że to, co kiedyś głosił, jest teraz mało wiarygodne.

Dziękuję za rozmowę.




mojaojczyzna : :
sie 21 2008 List otwarty Ruchu Przełomu Narodowego do...
Komentarze: 0

 

Warszawa, 12 sierpnia 2008

 

Wywodzimy się ze środowisk patriotycznych, które w 2005 roku z radością powitały zwycięstwo PiS-u nad PO i Lecha Kaczyńskiego nad Donaldem Tuskiem. Zwycięstwo to wiązało się z powszechnymi nadziejami na głębokie, przełomowe zmiany i byłoby niemożliwe bez poparcia wyborczego dla PiS i L. Kaczyńskiego, udzielonego przez szersze kręgi poza-PiS-owskiego twardego elektoratu antykomunistycznego i chrześcijańsko-patriotycznego, w tym rzesz słuchaczy Radia Maryja. Nader bliskie nam były i są idee likwidacji drastycznych patologii III Rzeczypospolitej, w tym przestępczego „układu", dominującego w życiu publicznym. Szczególnie gorąco popieraliśmy wysiłki PiS-u dla oczyszczenia polskich sądów i prokuratur z tak ciężkich patologii. Popieraliśmy głoszoną przez PiS ideę Polski Solidarnej wbrew ideom liberalnym, widząc w tym szansę zmniejszenia drastycznych nierówności społecznych, występujących w Polsce. Popieraliśmy głoszone przez PiS idee powrotu do poszanowania interesów narodowych w polityce zagranicznej i wewnętrznej, troskę o politykę historyczną i przywracanie godności narodowej Polaków. Za szczególnie ważny uważaliśmy PiS-owski postulat odejścia od prowadzenia polityki zagranicznej „na klęczkach".

Po wyborach stanowczo wspieraliśmy PiS i prezydenta L. Kaczyńskiego w obliczu nieustającej, nikczemnej nagonki zwolenników starych układów, dominujących w polskojęzycznych mediach.

Z zadowoleniem wspieraliśmy wszystkie kroki PiS-u, zmierzające do naprawy sytuacji w sądownictwie, gospodarce, mediach, służbie zdrowia, etc. Za szczególnie ważne uważaliśmy działania ministra sprawiedliwości Z. Ziobro dla rozbicia najgroźniejszych polskich patologii - w dziedzinie wymiaru sprawiedliwości. Za nader ważną sprawę uznaliśmy zaostrzenie nowej polityki karnej, ukształtowanie się atmosfery, w której wyraźnie nasilił się strach przed złapaniem na korupcji. Towarzyszyły temu takie konkretne działania, jak rozbicie mafii paliwowej, aresztowanie paru dyrektorów w Ministerstwa Finansów, uderzenie w tak grubą rybę jak b. senator Stokłosa. Nader cenne były działania szefa resortu sprawiedliwości, przeciwstawiające się zamykaniu się korporacji sędziowskich i adwokackich, działania na rzecz otwarcia szans dla młodych prawników. Popieraliśmy wszystkie działania, zmierzające do odejścia od dotychczasowego, skrajnie liberalnego kodeksu karnego, wprowadzenie sądów 24-godzinnych, etc. Za szczególnie ważne uważaliśmy działania ministra A. Macierewicza dla rozwiązania tak skompromitowanej struktury, jak Wojskowe Służby Informacyjne i stworzenie Centralnego Biura Antykorupcyjnego pod kierownictwem M. Kamińskiego. Zdecydowanie pozytywnie należy oceniać jednoznaczną politykę PiS-u na rzecz przyśpieszenia tak długo hamowanych rozliczeń ze zbrodniami komunizmu i wzmocnienie pozycji Instytutu Pamięci Narodowej. Wysoko ocenić należy również stanowcze poparcie PiS-u dla lustracji. W tym przypadku wypada jednak stwierdzić, że prezydent

L. Kaczyński pod wpływem B. Borusewicza popełnił poważny błąd, modyfikując pierwotny projekt ustawy lustracyjnej. Ułatwiło to utrącenie tej ustawy przez Trybunał Konstytucyjny.

W sferze gospodarczej za szczególnie istotne uważaliśmy zablokowanie przez PiS polityki złodziejskiej prywatyzacji. Doszło wreszcie przynajmniej do częściowego odsunięcia zwolenników

L. Balcerowicza w różnych kierunkach gospodarki i bankowości. Zapobieżono groźbie upadku żeglugi morskiej. Poprawiła się sytuacja w resorcie ochrony środowiska. Szansą na rozbicie wszechmocnej dotąd biurokracji stawał się przygotowywany tzw. Pakiet Kluski. Zaczęto wreszcie bardziej zdecydowanie stawać w obronie polskich postulatów w negocjacjach z Unią Europejską. Rządząca ekipa PiS-u po raz pierwszy od lat zaczęła mocno akcentować rolę polityki historycznej i obrony polskiego dziedzictwa kulturowego, przeciwstawiania się antypolonizmowi. Ze szczególną satysfakcją przyjmowaliśmy wypowiedzi przywódcy PiS-u J. Kaczyńskiego, demaskujące fatalne skutki oddziaływania dziedzictwa Komunistycznej Partii Polski w mediach czy życiu kulturalnym, jednoznaczne potępienie tak szkodliwej roli „Gazety Wyborczej" (stwierdzenie J. Kaczyńskiego: „im słabsza „Wyborcza", tym lepiej dla Polski"). Z nieukrywaną radością reagowaliśmy na prowadzoną przez prezydenta L. Kaczyńskiego nową politykę odznaczeniową, zmierzającą do uhonorowania jakże wielu, niesłusznie dotąd pomijanych, zasłużonych działaczy opozycyjnych, od małżeństwa Gwiazdów i A. Walentynowicz, po ludzi „Solidarności Walczącej", udział prezydenta RP przy odsłonięciu pomnika tak niesłusznie oczernianego za rzekomy antysemityzm dowódcy partyzanckiego Józefa Kurasia („Ognia"). Cieszyliśmy się, ze w miejsce odrzucanych pseudoautorytetów w stylu T. Mazowieckiego, W. Bartoszewskiego czy L. Balcerowicza zaczęto uwypuklać prawdziwie wielkie autorytety intelektualne w stylu profesorów A. Nowaka, Z. Krasnodębskiego, W. Kieżuna czy A. Zybertowicza. Cieszyło nas zdecydowane przeciwstawianie się przywódcy PiS-u J. Kaczyńskiego próbom izolowania Radia Maryja, docenienie jego roli jako bardzo ważnego, wolnego głosu Polaków w eterze (vide przemówienie premiera J. Kaczyńskiego podczas XV Pielgrzymki Radia Maryja na Jasną Górę w lipcu 2007 r., ze słynnym stwierdzeniem: „Tu jest Polska"). Obserwowaliśmy pierwsze, choć za mało zdecydowane próby przełamania monopolu mediów liberalnych i lewicowych, cząstkowe zmiany w telewizji (dekomunizacyjne działania B. Wildsteina), pojawienie się nowych, nie związanych z dotychczasowymi układami, ludzi w telewizji i radiu publicznym.

Pozytywnie ocenialiśmy również zmiany w Ministerstwie Edukacji Narodowej, zmierzające do położenia kresu atmosferze „luzu" w szkołach i przywrócenie autorytetu nauczycieli. Wspieraliśmy podejmowane wreszcie pierwsze kroki dla przywrócenia polityki prorodzinnej, począwszy od wprowadzenia tzw. becikowego. Wysoko ocenialiśmy działania ministra zdrowia Z. Religi, zmierzające do wyciągnięcia polskiego szpitalnictwa ze stanu zapaści, spowodowanego przez rządy postkomunistyczne. Wysoko ocenialiśmy działania prezydenta L. Kaczyńskiego i premiera J. Kaczyńskiego, zmierzające do dużo wyraźniejszego niż dotąd, eksponowania polskich interesów narodowych na arenie międzynarodowej. Szczególnie widoczne było to w sferze polityki wobec Niemiec, gdzie nastąpiło zdecydowane odejście od lansowania tak długo, ze szkodą dla Polski, mitu o rzekomym pełnym pojednaniu Polski i Niemiec. Mitu, który w rzeczywistości maskował wyraźne uzależnianie Polski od zachodniego sąsiada. Dodajmy do tego próbę realizacji suwerennej polityki wschodniej, poprzez m.in. budowanie bezpieczeństwa energetycznego Polski, przeciwstawianie się w UE celom ekspansywnej polityki rosyjskiej, umacnianie zbliżenia z Ukrainą, krajami bałtyckimi i Gruzją.

Pomimo omawianej tu satysfakcji z osiągnięć polityki PiS-u w niektórych dziedzinach, od początku dostrzegaliśmy również i rzeczy budzące nasz niepokój. Należało do nich m.in. nie przeprowadzenie autentycznego Bilansu Otwarcia, dokładnie wyliczającego zestaw szkód, powstałych w efekcie postkomunistycznych rządów. Widzieliśmy, jak często w praktyce nowych rządów zmiany były tylko pozorowane w stylu polityki „yes, yes, yes" K. Marcinkiewicza. Negatywnie ocenialiśmy niepotrzebne kompromisy z ludźmi, będącymi eksponentami liberalno-lewicowych środowisk politycznych (S. Meller, B. Borusewicz, i in.), łże-prawicy (R. Sikorski i K.M. Ujazdowski).

Zdumiewała nas szokująca pasywność w stosunku do starych, nieraz agenturalnych, struktur w MSZ i na placówkach dyplomatycznych, nadal zdominowanych przez ludzi Geremka, Cimoszewicza i Kwaśniewskiego. Szczególnie zaszokowało nas bezkarne dopuszczenie w MSZ do wydania po angielsku broszury, faktycznie popularyzującej poglądy polakożercy J.T. Grossa, czy niczym nie uzasadnione wdawanie się w negocjacje z żydowskimi szantażystami, na czele z osławionym złodziejem I. Singerem. Za szczególnie niepokojące uważaliśmy prowadzenie przez ludzi PiS-u, a zwłaszcza prezydenta L. Kaczyńskiego, negocjacji w duchu akceptacji tak niekorzystnego dla nas traktatu - dyktatu lizbońskiego. Szokowała nas zadziwiająca bierność ludzi Marcinkiewicza w gospodarce (vide m.in. powolność w uwalnianiu PZU od Eureko), brak radykalnego rozliczenia się z oszukańczymi przedsięwzięciami zagranicznymi na terytorium Polski. Generalnie zdumiewała nas zbytnia powolność zmian w różnych sferach życia publicznego, tolerowanie skrajnie dużych ilości przedstawicieli starych sił na odpowiedzialnych stanowiskach, to, że PiS w istocie „szczekał, a nie gryzł". Niepokoił nas szokujący niekompetencją „dwór" prezydenta L. Kaczyńskiego, na czele z jawnie szkodzącą wewnętrznym i zewnętrznym interesom Polski E. Juńczyk-Ziomecką.

Bardzo duże wątpliwości budził u nas stan terenowego aparatu partyjnego PiS-u, którego przeważająca część była i jest zorientowana wyłącznie na usilne zabiegi o względy zwierzchników, a nie na powiększenie społeczno-politycznego zaplecza swej partii. W rezultacie nie potrafiono przyciągnąć i zagospodarować ogromnej części cennych ludzi ze starszych i średnich pokoleń w LPR, którzy opuścili tę partię, zniesmaczeni postępowaniem giertychowskiego kierownictwa. Częstokroć na to zamykanie się aparatczyków PiS-u przed napływem uzdolnionych ludzi z LPR i innych środowisk wpływał strach przez ewentualną konkurencją. Brak poszerzania zaplecza społeczno-politycznego dla rządów PiS-u był szczególnie groźny w sytuacji, gdy rządy te stały w obliczu skoncentrowanych przeciwdziałań wrogów reform. Byli oni i są bardzo mocno usadowieni w strukturach gospodarczych, w mediach, w sądownictwie, w Trybunale Konstytucyjnym i w Sadzie Najwyższym, wśród wielkiej części dziennikarzy i naukowców, panicznie bojących się gruntownej lustracji, a zwłaszcza pełnego otwarcia archiwów IPN-u. Dodajmy do tego inspirowaną przez „donosy z Polski" nagonkę na Kaczyńskich ze strony wielkiej części mediów zagranicznych. W obliczu tak wielu przeszkód i tak wielu wrogów, tym większym błędem PiS-u okazał się wspomniany brak troski o stworzenie jak najszerszego zaplecza społecznego dla planowanych reform, których przeprowadzenie okazywało się niemożliwe wyłącznie w oparciu o jedną partię, czy bardzo chybotliwą koalicję rządzącą. Szczególnie ciężkim błędem w tej sytuacji było nie podjęcie przez PiS, wysuwanego od początku rządów tej partii, projektu stworzenia jak najszerszego ruchu na rzecz IV Rzeczypospolitej. Inicjatywa ta znalazła później wyraz poprzez stworzenie naszego Ruchu Przełomu Narodowego w diametralnie odmiennej sytuacji po październikowych wyborach 2007 roku. Zaniedbano również dotarcie do młodzieży poprzez połączenie ogromnie intensywnych działań dla przedstawienia zagrożeń dla patriotyzmu ze strony krajowego i zagranicznego antypolonizmu z ustokrotnionymi działaniami dla demaskowania różnych „czerwonych dynastii" i ich liberalno-lewicowych sojuszników.

Nie zrealizowano na czas wielu spraw, nie cierpiących zwłoki. M.in. nie wprowadzono jakiejś formy ustawy dekomunizacyjnej, nie pozbawiono uprzywilejowanych emerytur oficerów SB oraz stalinowskich sędziów i prokuratorów, nie dokonano uregulowania sprawy ksiąg wieczystych na Ziemiach Odzyskanych, etc. Nie usunięto ambasadorów - szkodników, w tym szczególnie niebezpiecznej jako posła przy Watykanie - H. Suchockiej.

Wszystkie te sprawy nie pozostały bez wpływu na tak fatalną w skutkach przegraną przez PiS kampanię wyborczą 2007 roku. W PiS-ie nie potrafiono się jednak zdobyć na rozliczenie wszystkich winnych przegranej, od osławionych spindoktorów począwszy, po warszawskich aparatczyków PiS-u, którzy nie potrafili nawet zebrać 3 tysięcy głosów dla poparcia b. premiera J. Olszewskiego. Klęska wyborcza, jak dotąd, nie obudziła w pełni PiS-u. Należy oczywiście docenić pełnię wysiłków w kampanii b. premiera J. Kaczyńskiego w terenie, zmierzającej do umocnienia tożsamości i zwartości ideowej swojej partii. Nie idzie z tym jednak w parze, niestety, tak potrzebna gruntowna reforma struktur wewnętrznych PiS-u, postawienie w dużo większym stopni na ludzi kompetentnych, a nie na potulnych aparatczyków, dla których „dzień bez pochlebstw jest dniem straconym". Nie zrobiono tak potrzebnego Bilansu Otwarcia, który pokazałby wszystkie konkretne dokonania w ciągu 2 lat rządu PiS-u, np. konkretne efekty działań resortu sprawiedliwości. A równocześnie przedstawienia w tym Bilansie również tego wszystkiego, co było przygotowywane do realizacji w szufladach ministrów PiS-u, a czego nie zdołano zrealizować. Nie znamy np. w ogóle treści proponowanego pakietu reform R. Kluski. Co najgorsze, PiS, kierowany przez najwybitniejszego niegdyś stratega opozycji J. Kaczyńskiego, jakoś nie potrafił jak dotąd stać się prawdziwie silną opozycją do rządów PO. Jest to wręcz zdumiewające w sytuacji, gdy Platforma popełniła tak wiele ciężkich błędów, wprost wystawiając się na ataki. PiS nie potrafiła nawet zareagować z odpowiednią siła na tak groźne dla Polski publiczne zaanonsowanie przez rząd Tuska planu sprywatyzowania (przypuszczalnie za bezcen) ponad 700 przedsiębiorstw państwowych i jednego wielkiego banku.

W sytuacji, gdy rząd PO jest tak niekompetentny i pozbawiony osobowości intelektualnych, PiS i prezydent L. Kaczyński nie zdobyli się na zdecydowane działania, które pokazałyby prawdziwe programowe walory PiS-u i jego zwolenników. Myślimy tu o niewykorzystaniu przez PiS i prezydenta RP wysuwanego od tylu miesięcy projektu stworzenia przy prezydencie Kaczyńskim rady intelektualistów. Mogłoby wejść do niej z 20-30 profesorów lub innych ekspertów o wyraźnie patriotycznej i prawicowej opcji (m.in. profesorowie: A. Nowak, Z. Krasnodębski, W. Kieżun., A. Zybertowicz, czy bliscy Radiu Maryja profesorowie J. Kawecki, Z. Jacyna-Onyszkiewicz, B. Wolniewicz, R. Broda, D. Sankowski, R. Kozłowski i in.). Rada zbierałaby się raz w miesiącu na całodniową dyskusję wokół jednego czy dwóch tematów, których omówienie byłoby publicznie nagłaśniane. Miałoby to bardzo wielkie znaczenie dla pokazania siły intelektualnej prawej strony, w tym samego PiS-u. Okazałoby się, że wbrew oskarżeniom przeciwników PiS-u, w partii tej naprawdę liczą się mózgi, a nie tylko dworskie intrygi. Stanowiłoby to też znakomite przeciwstawienie się totalnemu marazmowi intelektualnemu Platformy i na pewno odegrałoby znaczący wpływ na przyciągnięcie wielu środowisk intelektualnych do PiS-u. Zdumiewa fakt, że w kręgach PiS i prezydenta RP nie zrobiono niczego dla podjęcia i zrealizowania tej inicjatywy. Czy dzieje się tak dlatego, , bo boi się jej jak ognia babiniec, tworzący trzon prezydenckiego „dworu" - ze strachu przed utratą swych wpływów.

W polityce zagranicznej prezydent Kaczyński zaznaczył się stosowaniem zasady „jestem za, a nawet przeciw" w sprawie traktatu lizbońskiego. Jego kolejne, sprzeczne decyzje w tej kwestii, ciągłe wahania, grożą zaprzepaszczeniem dla PiS-u prawdziwie wielkiej szansy dla tej partii. Szansy skupienia wokół siebie ogromnej rzeszy polskich przeciwników dyktatu brukselskiego i obrońców suwerenności Polski. Prawdziwie żałosną kompromitacją zaś było zachowanie się prezydenta L. Kaczyńskiego w sprawie obchodów 65-lecia ludobójstwa, popełnionego na Polakach na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej przez ukraińskich nacjonalistów. Prezydent Kaczyński dołączył w tej sprawie do jakże niechlubnego zachowania premiera Tuska, całego rządu i parlamentu RP, które powstrzymały się od jakiegokolwiek udziału w obchodach tej tak ważnej, tragicznej rocznicy. Prezydent odszedł w ten sposób niegodnie od jakże celnego i jednoznacznego potępienia ludobójstwa na Wołyniu, wyrażonego 5 lat temu w Sejmie przez jego brata - Jarosława.

Żałujemy również, że Prezydent wykazuje niezrozumiałą pasywność w sprawie uczczenia pamięci paruset tysięcy Polaków więzionych i mordowanych w KL Warschau. Stoi to w jaskrawej sprzeczności z jego wielkimi zasługami w uhonorowaniu pamięci Powstania Warszawskiego. Dzisiaj z ogromną troską odnosimy się również do zapowiedzi uczestnictwa Pani Prezydentowej Marii Kaczyńskiej w III Kongresie Kultury Chrześcijańskiej w Lublinie we wrześniu tego roku. Kongres ten jest organizowany pod auspicjami abp. J. Życińskiego, aż nadto znanego ze skrajnego, tendencyjnego upolitycznienia w duchu „Gazety Wyborczej", tak wrogiej przecież braciom Kaczyńskim i całemu PiS-owi. Organizowany przez abp. Życińskiego Kongres ma być ukierunkowany głównie na tropienie rzekomego „antysemityzmu" w Polsce. Nieprzypadkowo wśród jego uczestników mają być dziennikarki, znane ze szczególnego lewacko-libertyńskiego zacietrzewienia: M. Olejnik i W. Kolenda-Zaleska oraz tak skompromitowany ostatnimi wystąpieniami L. Wałęsa. Obawiamy się, że podczas Kongresu może dojść do próby wmontowania Pani Prezydentowej w mało chlubne lewicowo-liberalne przedsięwzięcia.

W najbliższym czasie wiele będzie zależeć od stanowiska PiS-u w sprawie roszczeń żydowskich, które staną się prawdziwym zagrożeniem dla gospodarki polskiej jesienią tego roku - w związku z ustawą planowaną przez rząd Tuska. Apelujemy do władz PiS-u, aby ich partia odegrała możliwie jak największą rolę w ostatecznym zablokowaniu tych roszczeń - wbrew wzmożonym presjom z zagranicy. Liczymy również, że PIS nadal będzie konsekwentnie kontynuował swą politykę blokowania roszczeń niemieckich na Ziemiach Odzyskanych.

Zdumiewająca pasywność PiS-u może stać się przyczyną utraty wpływów tej partii nawet wśród tak pewnego jak dotąd jej elektoratu, jak Polonia w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. Z jednej strony wśród polonijnych kręgów w Ameryce Północnej wzmacniają się wpływy osób, krytykujących PiS za przedwczesne wybory, coraz silnie rozbrzmiewają zarzuty, jakoby PiS „przegrał na życzenie". Głosy te lansują tezę, jakoby nie ma większych różnic między PiS a PO, z którą PiS chciał niegdyś wejść w koalicję. Z drugiej strony zaś od miesięcy zarysowuje się coraz niebezpieczniejsze i coraz skuteczniejsze zarazem przeciąganie władz Kongresu Polonii Amerykańskiej na rzecz Tuska i jego rządu. Prezes Kongresu Polonii Amerykańskiej F. Spula, jako pierwszy zaczął wyraźnie zwracać się w stronę PO i Tuska. Dochodzą wieści o planowanej na jesień wizycie premiera Tuska i ministra Sikorskiego w USA. Ma ona wesprzeć Spulę w kolejnych wyborach na prezesa KPA, a zarazem w decydujący sposób przeciągnąć go na stronę Platformy. Nasuwa się pytanie, czy PiS zdobędzie się na stanowcze przeciwdziałanie dla utrącenia tych planów Tuska. Choćby przez tylekroć przez nas postulowaną kilkutygodniową (a nie kilkudniową) wizytę J. Kaczyńskiego w USA. Wizytę, składającą się z codziennych, wielotysięcznych wieców. Wizytę, która mogłaby zapoczątkować „odbijanie Polski" poprzez pełny triumf strony patriotycznej wśród Polonii.

W wielu wpływowych mediach ( m.in. w „Gazecie Wyborczej", „Rzeczpospolitej", „Polityce" „Newsweek"-u) od dłuższego czasu stara się w dość szczególny sposób oddziaływać na politykę PiS-u, by skierować tę partię w kierunku liberalno-lewicowym, kosztem związków z twardą prawicą. Liczni autorzy ze wspomnianych mediów powtarzają wciąż jak swoistą mantrę jedną i tę samą śpiewkę na temat drogi, jaką powinien wybrać - według nich - PiS. Głoszą: po wyborach październikowych 2007 roku, na skutek katastrofy LPR, faktycznie nie istnieje na polskie scenie politycznej żadna partia prawicowa poza PiS-em. W tej sytuacji żelazny elektorat antykomunistyczny, w tym radiomaryjny, jest jakoby z musu skazany na PiS, nie ma w ogóle innego wyboru poza popieraniem PiS-u. W tej sytuacji PiS, mając faktycznie w kieszeni poparcie elektoratu antykomunistycznego, nie musi wcale zabiegać nadal o jego poparcie. Przeciwnie, teraz PiS powinien zwrócić się w stronę centrum i lewicy, winien zabiegać przede wszystkim o ich poparcie, jeśli chce się wzmocnić jako partia polityczna (np. profesor J. Staniszkis wręcz zachęca PiS, by stał się partią liberalną!).

Głosicieli tego typu poglądów w mediach i tych, którzy chcieliby ich posłuchać w PiS-ie zapewniamy: PiS nie ma już zapewnionego raz na zawsze bezwarunkowego poparcia elektoratu antykomunistycznego, w tym środowisk radiomaryjnych. Takie poparcie w ciemno było udzielane w poprzednich latach, ale pasmo błędów PiS-u sprawiło, że już na przyszłość takiego bezwarunkowego poparcia nie będzie. Ani dla PiS-u, ani dla prezydenta L. Kaczyńskiego. - „To se ne vrati"" - jak mówią nasi czescy przyjaciele. Teraz PiS musi sobie zasłużyć na takie poparcie, i może je wywalczyć tylko całkowitą jednoznacznością, w myśl zasady „tak-tak, nie-nie". Decydującym sprawdzianem w tym względzie będzie zachowanie prezydenta L. Kaczyńskiego w sprawie traktatu lizbońskiego. Jeśli Kaczyński definitywnie poprze Irlandię i prezydenta Czech V. Klausa w ich odrzuceniu traktatu lizbońskiego, to da jednoznaczny dowód swego opowiedzenia się za suwerennością Polski, za „Europą Narodów". Jeśli natomiast ugnie się pod dyktatem Brukseli i podpisze się pod ratyfikacją traktatu, to zarazem poprze szkodzące Polsce takie siły jak SLD i PO i straci zaufanie wśród twardej prawicy narodowej. Apelujemy do PiS-u i prezydenta L. Kaczyńskiego, aby dokonali jednoznacznego wyboru na rzecz polskich interesów narodowych, na rzecz przyszłości suwerennej Polski.

Szanowni Przywódcy PIS-u! Zwracamy się do Was z krytyką w wielu sprawach, ale jest to krytyka prawdziwie życzliwa, połączona z licznymi propozycjami, których realizacja wzmocniłaby PiS i popularność Waszej partii. Od Was tylko zależy, czy skorzystacie z tych propozycji, a przynajmniej czy poddacie je rzeczowej dyskusji. Pamiętajcie jednak, nic nie usprawiedliwi Waszej ewentualnej decyzji o całkowitym zlekceważeniu naszych uwag i pominięciu ich milczeniem. Równocześnie zaś jesteśmy pewni, że ewentualne przychylne ustosunkowanie się przywódców PiS-u do naszych propozycji i ich realizacja będzie wyłącznie korzystne dla miejsca Prawa i Sprawiedliwości w polskim życiu publicznym.

Ze swej strony, jako Ruch Przełomu Narodowego będziemy zawsze gotowi do współdziałania z PiS-em w politycznej walce przeciwko PO, SLD i innym siłom broniącym patologii III RP.

 

W imieniu Zarządu Głównego Ruchu Przełomu Narodowego

Jerzy Robert Nowak - prezes

Krzysztof Kawęcki - wiceprezes

Władysław Kucia- wiceprezes

Stefan Stępkowski - sekretarz

 

 

 

mojaojczyzna : :
Polska 
sie 21 2008 Kiedyś w SB, dziś w adwokaturze
Komentarze: 0


Były funkcjonariusz SB z Radomia Kazimierz Rojewski, który kierował grupą śledczą przesłuchującą uczestników Czerwca �76, jako radca prawny w sądzie ma bronić interesów Poczty Polskiej w procesie, jaki wytoczył jej były pracownik. Mężczyzna był w latach 80. przesłuchiwany w związku z działalnością w podziemnej "Solidarności" przez... Rojewskiego

 

Kazimierz Rojewski, były funkcjonariusz milicji i SB, zasłynął jako szef specjalnej grupy śledczej, która przesłuchiwała uczestników robotniczego protestu w Radomiu z 25 czerwca 1976 roku. Teraz jako radca prawny ma reprezentować oddział Poczty Polskiej w Radomiu w procesie o wypłatę zaległych pieniędzy, jaki wytoczył jej były pracownik. To będzie już ich drugie spotkanie: w latach 80. Rojewski przesłuchiwał mężczyznę w związku z jego działalnością w podziemnej "Solidarności". Dyrekcja Poczty tłumaczy, że nie zatrudniała Kazimierza Rojewskiego - jest on pracownikiem kancelarii, która wygrała przetarg na obsługę prawną Poczty. Ale będzie nakłaniać kancelarię, żeby skierowała do firmy innego prawnika.

- To skandal, nigdy nie przypuszczaliśmy, że dojdzie do takiej sytuacji, aby ktoś taki jak Kazimierz Rojewski pracował na rzecz państwowej firmy. Jeśli pracuje on dla prywatnej firmy, to jest jej sprawa, ale w przedsiębiorstwach publicznych powinny funkcjonować inne standardy - mówi Zdzisław Maszkiewicz, przewodniczący Zarządu Regionu NSZZ "Solidarność" Ziemia Radomska.
Trudno się dziwić irytacji przewodniczącego, zważywszy na rolę Kazimierza Rojewskiego w latach 70. i 80. w Radomiu. Był on w tym czasie funkcjonariuszem MO i SB, kierował wydziałem śledczym w Komendzie Wojewódzkiej MO w latach 70. Nazwisko Rojewskiego stało się znane po wydarzeniach z 25 czerwca 1976 roku. W Radomiu doszło wtedy do protestu robotników przeciwko komunistycznej władzy (bunt wybuchł na wieść o drastycznych podwyżkach cen żywności), który został brutalnie spacyfikowany: Wielu ludzi spotkały represje - osławione "ścieżki zdrowia" (polegające na biciu pałkami milicyjnymi aresztanta biegnącego pomiędzy dwoma szeregami bijących), kary więzienia, wyrzucanie z pracy.
Major Kazimierz Rojewski jeszcze dzień przed protestem, 24 czerwca 1976 r., został wyznaczony przez komendanta wojewódzkiego MO w Radomiu pułkownika Mariana Mozgawę na kierownika specjalnej grupy śledczej, która potem przesłuchiwała rzeczywistych i domniemanych uczestników protestu. Z relacji świadków wynika, że śledczy działali brutalnie, tolerowali bicie przesłuchiwanych, których poddawano także "ścieżkom zdrowia" i innym szykanom. Na podstawie decyzji grupy śledczej wiele osób było bezprawnie przetrzymywanych w więzieniach.
W 2001 r. Rojewski zasiadł na ławie oskarżonych z trzema innymi wysokimi funkcjonariuszami MO, SB i Służby Więziennej, których oskarżono o bezprawne działania w związku z wydarzeniami Czerwca �76. Żaden z nich nie trafił za kratki, ale Rojewskiego i drugiego z oskarżonych uznano za winnych bezprawnego przetrzymywania 53 osób. Jednak postępowanie wobec niego umorzono z powodu przedawnienia.
Sam zainteresowany cały czas konsekwentnie podczas procesu zaprzeczał, że on lub jego podwładni łamali prawo, że dochodziło do bicia czy poniżania zatrzymanych. Twierdził też, iż nic nie słyszał o "ścieżkach zdrowia" i nic takiego nie miało miejsca. Nie krył niezadowolenia z wyroku, ponieważ żądał uniewinnienia, a nie umorzenia sprawy z powodu przedawnienia. Z racji swojej znaczącej pozycji w radomskiej SB Kazimierz Rojewski stał się także jednym z "bohaterów" wystawy "Twarze radomskiej bezpieki", jaką przed wakacjami otwarto w Radomiu.
Po odejściu ze służby Kazimierz Rojewski zaczął pracować w adwokaturze. Nie afiszował się specjalnie ze swoją przeszłością, ale też nie ukrywał faktu "służby w organach bezpieczeństwa", gdy przyszło mu składać jako adwokatowi oświadczenie lustracyjne.
Rojewski, mimo przejścia na emeryturę, nie przerwał aktywności prawniczej. Dlatego działacze "Solidarności" nie kryli zdumienia, gdy dowiedzieli się, że przyjdzie im stanąć w sądzie naprzeciw byłego naczelnika wydziału śledczego KW MO. Ma on reprezentować Pocztę Polską w procesie, który przedsiębiorstwu wytoczył jeden z pracowników. - Najgorsze w tym wszystkim jest jeszcze to, że ten pan będzie występował w sądzie przeciwko osobie, którą przesłuchiwał w latach 80. za działalność w podziemnej "Solidarności" - podkreśla Zdzisław Maszkiewicz. - Nie wiem nawet, jak nazwać taką sytuację, jak będzie się czuł ten człowiek, gdy znowu stanie oko w oko z Kazimierzem Rojewskim - dodaje.
"Solidarność" jest także zbulwersowana faktem, że szefowie Poczty Polskiej w Radomiu przydzielili Kazimierzowi Rojewskiemu ten sam pokój, w którym urzęduje komisja zakładowa związku - choć mecenas pracuje w nim w innych godzinach niż działacze "Solidarności".
Sprawą Kazimierza Rojewskiego są zaskoczeni szefowie Poczty Polskiej. Elżbieta Mroczkowska, regionalny rzecznik prasowy Poczty Polskiej w Lublinie, powiedziała nam, że nie jest on pracownikiem przedsiębiorstwa. Jak więc znalazł się w Poczcie Polskiej? - Pan Rojewski jest zatrudniony przez kancelarię, która rok temu wygrała przetarg na obsługę prawną Poczty, i to przez kancelarię został do nas skierowany - tłumaczy Elżbieta Mroczkowska. Rzecznik podkreśliła, iż dyrektor oddziału nie miał wiedzy na temat niechlubnej przeszłości Kazimierza Rojewskiego. Ale próbowano tę sprawę wyjaśnić kilka dni temu po emisji w telewizji filmu na temat Czerwca �76, gdzie przedstawiono rolę Rojewskiego w tych wydarzeniach. Zainteresowany przebywa jednak na urlopie i nie ma z nim kontaktu. Elżbieta Mroczkowska zapewnia, że ta sprawa nie zostanie tak zostawiona i Poczta będzie występować do kancelarii, aby skierowała do obsługi tej firmy innego prawnika.

 

 

 

mojaojczyzna : :